"14" z Baszty, czyli wywiad z Patrykiem Barańskim

"14" z Baszty, czyli wywiad z Patrykiem Barańskim

Planujemy rozpocząć serię wywiadów z ludźmi związanymi z Basztą Przedecz. Czy uda się to zrealizować przekonamy się wkrótce. Na "pierwszy ogień" poszedł Patryk Barański.

- Baszta- Jesteś związany z Basztą praktycznie od zawsze. Przychodziłeś na treningi jako młody chłopiec. Jak wspominasz swoje początki? 

- Patryk - Moje uczestnictwo w treningach, gdy klub dopiero się tworzył, a później rozwijał wiąże się przede wszystkim z wieloma osobami, o których wielu już nie pamięta. Pamiętam jeszcze tych, którzy nie dotrwali do wejścia klubu do rozgrywek ligowych, a oni pewnie wcale nie kojarzą mnie.Przyjeżdżałem na treningi, żeby zobaczyć jak radzi sobie mój brat na bramce, który wtedy rywalizował z Damianem Michalskim i był rezerwowym. Pamiętam, że zainteresowanie treningami było spore i nie myślałem o tym, że będę kopać piłkę ze starszymi – byłem wtedy w podstawówce. Jednak raz poprosiłem ówczesnego trenera – pana Roberta Krawieckiego, czy mógłbym wziąć udział w ćwiczeniu. Zgodził się, a akurat trafiło na to, że zawodnicy ćwiczyli sam na sam z bramkarzem. Udało mi się to wykonać za pierwszym razem bardzo dobrze i pamiętam, że trener się zaśmiał, że brata ośmieszyłem. Dalej poszło już samo. Dosyć regularnie brałem udział w treningach, a pan Krawiecki był wymagający. Na marginesie mówiąc, to nie raz bałem się żeby nie zawalić, bo bywało nerwowo.Ale na tak długo zatrzymała mnie tu atmosfera wzajemnej przyjaźni, wszyscy uwielbiali śmiać się z anegdot trenera czy prezesa. Wiele z nich wciąż sobie przypominam. A towarzystwo zawsze było świetne.

- Na początku grałeś na pozycji napastnika, potem coraz częściej zacząłeś grać na lewej pomocy i tak już zostało. Gdzie czujesz się lepiej? 

- Z moją pozycją bywało różnie. Ja wciąż czuję się napastnikiem, bo do takiej gry byłem uczony, jednak to już chyba nie moja rola. Problemem było to, że grając na napadzie miałem zerowe doświadczenie ligowe, nigdy nie grałem w juniorach. Często marnowałem stuprocentowe okazje, a bramek w sezonie strzelałem od trzech do pięciu. To marny wynik, chociaż pamiętam, że z napastników tylko Maniuś miał więcej w tamtych czasach, potem zaczął grać w środku. Często grałem z panem Mirosławem Krawieckim, Adamem Niewiarowskim albo Krzyśkiem Szczepaniakiem i zawsze bolało mnie to, że nie mam już w duecie Mariusza, który dla mnie zawsze był autorytetem w tym klubie.  Szło mi bardzo różnie i dlatego często siadałem na ławce albo byłem zmieniany około 60 minuty. Wydaje mi się, że momentem, który zadecydował o mojej zmianie były takie trzy mecze, które remisowaliśmy ze słabymi przeciwnikami. Sam mogłem zadecydować o wynikach tych spotkań, jednak marnowałem sytuacje. Do tej pory boli mnie ta 85 minuta z Mirkiem Adamów.Wydawało mi się, że stosunek niektórych kibiców do mnie nie był najlepszy. Często słyszałem z trybun „Łysy do zmiany”. Dziś gram na skrzydle i słyszę „brawo Łysy!” To budujące, że dobrze idzie mi na tej pozycji, jednak ja wciąż wewnątrz czuję się napastnikiem. Widać to chociażby na turniejach orlikowych czy halowych. Jednak zostałem już zapewniony, że w klubie na tej pozycji już nie pogram.

- Zawsze grasz z numerem "14" na plecach. Jak uważasz czy przywiązanie do ulubionego numeru może mieć wpływ na grę? 

- Moja czternastka na plecach to tylko hołd dla mojego idola. Każdy wie jak bardzo próbowałem wzorować się na Henrym. W grze to zupełnie nic nie daje, ale czuję się podbudowany, że mogę dostać ten numer, a nie patrzeć z zazdrością, ze ktoś inny nosi go na plecach. Czasem wychodziły mi zagrania podobne do tych, które czarował nam Thierry i wtedy największym uznaniem był czyjś okrzyk „Henry!”

- Chciałbyś w przyszłości spróbować swoich sił w wyższych ligach? Uważasz, że poradziłbyś sobie? 

- Bardzo chciałbym spróbować się w wyższej lidze, ale tylko w tym klubie. Wierzę, że kiedyś wprowadzimy ten zespół na choć trochę wyższy szczebel. Osobiście sądzę, że umiejętności starczyłoby mi na okręgówkę – wyżej to już nie mój poziom.

- Jak myślisz, na co stać Basztę w rundzie wiosennej? 

- Może być ciężko, zespoły z czołówki się wzmocniły, a my mamy problem z rezerwowymi. W napadzie mamy tylko Janka i Kubana. Odeszli dwaj świetni strzelcy. Podejrzewam, że spokojnie damy radę na środek tabeli. Wolę nie myśleć o utrzymaniu tak wysokiego miejsca, bo mogłoby to być zbyt optymistyczne. Mamy swoje problemy.

- Kto według Ciebie jest najbarwniejszą postacią w drużynie? I dlaczego? 

- Jest kilka takich postaci, mój brat Krystian broni tu od początku i każdy widzi jaki poczynił postęp. Od startu klubu są tu również bracia Piotr i Tomasz Krawiecki. Ty, Rafale walczysz całe 90, biegasz od linii do linii, osobiście nie wiem skąd bierzesz tyle siły. Jednak dla mnie autorytetem jest Mariusz Dorabiała, imponuje mi jego spokój i technika. Potrafi pięknie uderzyć i co czasem niedostrzegalne kapitalnie rozrzucić piłkę do skrzydeł. Przeszłość piłkarską też ma niezłą, zdaje się, że był królem strzelców juniorów w Izbicy.

- Jesteś studentem pierwszego roku, czy ciężko jest pogodzić studia z grą w klubie? 

- Studiuję dosyć blisko i to mi pozwala mieć pewność, że wciąż pozostanę tym, który żadnego meczu ligowego w historii klubu nie opuścił. Jednak mój plan zajęć jest tak mizerny (tu pozdrowienia dla nieudolnego planisty), że nie mogę być na treningach. Już zauważam ogromne braki kondycyjne, mimo że w Koninie uczestniczę w zajęciach sportowych dwa razy w tygodniu. Nie wiem czy kibice będą mogli oczekiwać ode mnie gry zbliżonej do tej z jesieni.

- Który mecz najbardziej utkwił Ci w pamięci, no i jaka bramka?

- Jest kilka takich meczów. Za swój najlepszy uważam ten przeciwko Wierzbinkowi u nas w Przedczu. Wtedy pierwszy raz graliśmy w żółtych strojach. Strzeliłem bramkę po długiej przerwie, a w całym meczu szalałem po całym boisku i mijałem obrońców jak tyczki. Wychodziło mi dosłownie wszystko, co chyba się już nie powtórzy.Drugim z kolei zapamiętanym meczem jest ten z Olszówką, bardzo zbliżony terminem do wyżej wymienionego. Pamiętam, że w pierwszej połowie miałem bardzo ładną asystę, a później zmarnował setkę. W drugiej połowie było nerwowo, ale około 85 minuty strzeliłem w zamieszaniu na pustą bramkę gdzieś z 16 metrów. Byłem bohaterem i chłopcy podrzucali mnie po meczu. To było coś.Chyba ostatnim meczem, w którym zostałem bohaterem było niedawne spotkanie z Kawęczynem. Grałem dosyć marnie, ale w 80 minucie strzeliłem jedyną bramkę meczu.To były te pozytywne wspomnienia, a tych negatywnych niestety jest więcej. Szczególnie ten Adamów… Miałem genialną sytuację, żeby dać nam 3 punkty a przestrzeliłem. Byłem załamany, a przecież graliśmy o awans. Pamiętam ogrom niestrzelonych sytuacji i każda wciąż mnie boli, ale tę jedna szczególnie przeżywałem.

- Dziękuję serdecznie za poświęcony czas. Powodzenia w nadchodzącej rundzie, samych zwycięstw, a co najważniejsze, żeby omijały Cię kontuzję.

- Również bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy w nas wierzą :)

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości